Przejdź do głównej treści Przejdź do wyszukiwarki Szkoła Podstawowa nr 3 im. Św. Maksymiliana Marii Kolbego w Chmielniku

4 rocznica nadania imienia Szkole

18 padziernika obchodziliśmy IV rocznicę nadania imienia naszej Szkole - imienia Św. Maksymiliana Marii Kolbego. Przeżywaliśmy ten Dzień szczególnie.

Rano uczniowie oglądali w dwóch grupach filmy: Nie gaście ducha św. M. M. Kolbego. Dotyczyły życia naszego Patrona. Po projekcji filmowej każda klasa z wychowawcą miała zajęcia wychowawcze pod hasłem: Patron Szkoły. O godz. 11 rozpoczął się III Gminny Festiwal Pieśni i Piosenki Religijnej, w którym brały udział grupy śpiewające z następujących szkół: Sp nr 2 im. Ojca Św. Jana Pawła II w Chmielniku, Sp im. Orląt Lwowskich w Zabratówce, Gimnazjum i LO Doliny Strugu w Chmielniku oraz gospodarze, czyli Sp nr 3 im. Św. M. M. Kolbego.

Wszystkich grupom i nauczycielom serdecznie dziękujemy, szczególnie LO za profesjonalne przygotowanie programu. W tym uroczystym dniu gościliśmy ks. proboszcza Mariusza Cymbałę oraz honorowego  i wyjątkowego gościa - ks. Jacka Pędziwiatra. Ksiądz Jacek Pędziwiatr przyjechał na nasze świętowanie aż z Bielska Białej. Jest to wielki orędownik i czciciel św. M. M. Kolbego. Jego rodzicie mieszkali w Oświęcimiu, niedaleko obozu. Ojciec, jako 7-letni chłopiec, przemycał chleb do obozu dla głodujących więźniów.

Ks, Jacek zna wiele ciekawych faktów historycznych związanych ze św. Maksymilianem. Przywiózł też relikwie, o których ciekawie opowiedział na Mszy św. podczas homilii. Jesteśmy Mu bardzo wdzięczni.

O godz. 17.00 uczniowie, nauczyciele oraz rodzice uczestniczyli we Mszy świętej w intencji naszej Szkoły. Ksiądz Jacek Pędziwiatr zapoznał nas wtedy z historią różańca - Relikwią św. M. M. Kolbego. Oto fragment Jego kazania:

"... dzisiaj właśnie, do Waszej parafii, do tego przepięknego kościoła sanktuaryjnego, Moi Drodzy przyjechałem z okazji święta Szkoły Podstawowej nr 3 z takim niezwykłym skarbem, o którym ks. Proboszcz powiedział na początku. Mówił, że to jest niespodzianka. Myślę, że teraz czas najwyższy, aby uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć, że t jest własnie różaniec, którego używał św. Maksymilian. Jeszcze jedna księga, która uczy człowieka historii zbawienia.

Bardzo niezwykła jest historia tego różańca. Jest to różaniec, który "przeżył" II wojnę światową. Był z Ojcem Maksymilianem w obozie koncentracyjnym Auschwitz. W tym wielkim więzieniu, fabryce śmierci, Golgocie XX wieku, jak mówił Papież Jan Paweł II o tym miejscu. Gdzie za drutami ciężko pracowali bici i prześladowani więźniowie z Polski, właściwie z całej ówczesnej Europy.

Ojciec Maksymilian znalazł się tutaj w maju 1941 roku. Aresztowano go i osadzono w obozie, bo był Polakiem, bo był księdzem, bo pomagał innym, bo dał schronienie i uratował ponad 1500 Żydów w Niepokalanowie, w swoim klasztorze niedaleko Warszawy. I to wszystko nie spodobało się okupantom, rasistom, którzy przywieźli Go tutaj. Zabrali mu czarny franciszkański habit, w zamian dali pasiak więzienny, odebrali Mu imię, nazwisko czyniąc Go numerem 16670. Zabrali Mu wszystko, co miał. Ale on jakimś cudem przemycił swój różaniec. Mały, nieduży różaniec, który chyba miał ze sobą w więzieniu w Warszawie. Tam strażak znalazł ten różaniec, wyrwał, podeptał, rozgniótł kilka ziarenek i uderzył Maksymiliana pięścią w twarz. Pozbierał go potem z podłogi, naprawił, jak mógł i miał go także tutaj za drutami w Auschwitz.

Skąd znamy tę historię? Żeby to wyjaśnić, musimy powiedzieć jeszcze o jednym człowieku. Ten człowie nazywał się Wilhelm Żelazny. Pochodził z Chorzowa, to taka miejscowość na Śląsku, niespełna 40 km od Oświęcimia. I wtedy, kiedy go aresztowano i osadzono w obozie Auschwitz, miał zaledwie 16 lat. A więc był w wieku naszego gimnazjalisty. Prawdopodobnie, jego rodzice nie chcieli  podpisać takich dokumentów, które uznawałyby ich za Niemców. Byli patriotami, chcieli zostać Polakami, do końca. Coś musiało się nie podobać strażnikom w zachowaniu albo w wyglądzie naszego Wilhelma, bo strasznie się nad nim znęcali, bili go, kopali.

Pewnego razu tak mocni go pobili, że połamali mu żebra. Nie mógł oddychać, wdarła się jakaś infekcja, bo  żebro uszkodziło płuco. Oczywiście nie było mowyo jakimś szpitalu, to było więzienie, to było obóz. Więc ten 16-latek Wilhelm, razem z innymi więźniami, musiał ciężko pracować wśród bicia, wyzwisk i poniżania. Prcacował w bardzo szczególnych warunkach. Jego oddział, w którym pracował, codzienie rano szedł bardzo blisko do pracy za bramę, za krórą płynęła Soła, to taka rzeka, która zaczyna się  70 km wcześniej w Beskidach i w Oświęcimiu wpada do Wisły. Ale jest dość kapryśna, jak górska rzeka, rwąca, zimna. Wilhelm w takim stanie z połamanymi żebrami, z gorączką, razem z innymi więźniami po pas brodząc w wodzie, musiał codziennie układać gałęznie wierzbowe, żeby umacniać brzegi tej rzeeki, żeby nie podmyła swoim rwącym nurtem, biegnącej opodal drogi.

Rozumiemy, gorączka, każdy oddech to ból, po pas w wodzie, ciężka praca i jeszcze i jeszcz bicie. Odeszła go ochota do życia. Postanawia je sobie odebrać. Straszna rzecz. Ale w warunkach obozowych to się zdarzało. Właściwie nie trzeba dużo, wystarczyło pędem rzucić się na ogrodzenie, które było podpięte do prądu wysokiego napięcia. Ze swoich planów zwierzył się koledze, a ten mu powiedział:

- Wiesz, ale przed śmiercią musisz porozmawiać z księdzem. On udzieli ci pociechy, może zadysponuje na śmierć. Zresztą w obozie można było w każdej chwili zginąć. I traf chciał, że Wilhelm trafił na Ojca Maksymiliana, tego z Niepokalanowa. Patrona Waszej Szkoły. Ojciec Maksymilian z nim rozmawiał, pocieszał  go, dodawał mu otuchy. W pewnej chwili spod pachy wyjął mały woreczek płócienny i na otwartą dłoń wysypał nieduży, czarny różaniec. 

- Masz, pożyczam ci- powiedział. Odmawiaj, brakuje kilka ziarenek, te brakujące też masz odmawiać, to przyniesie ci pociechę i ulgę.

Może dziwicie się, czemu Ojciec Maksymilian nosił różaniec pod pachą? Bo w pasiakach nie było kieszeń i więźniowie nie mogli niczego mieć na własność. Ojciec Maksymilan nosił ten różaniec nielegalnie. Popatrzcie, jak musiał kochać różaniec, że codziennie chodził do pracy, wygrzebywał łopatą ziemię, woził ją taczką i cały czas miał ten różaniec pod pachą, trzymał go ramieniem. Pożyczał do cicho. Wilhelm zabrał różaniec i po kryjomu  zaczął go odmawiać. Modlitwa go wciągnęła tak, że nie rzucił się na druty z prądem tego popołudnia ani następnego, ani jeszcze kolejnego. Tak minęło kilka, potem kilkanaście i kilkadziesiąt dni, całe tygodnie. Okazało się, że połamane żebra się zagoiły. Że ustąpiła  gorączka, przestali go tak strasznie bić i poniewierać. Wrócił do zdrowia. Różaniec ocalił mju życie. 

- Muszę go oddać- pomyślał sobie- Ojciec Maksymilian powiedział: "Pożyczam go tobie".  Więc zaczął go szukać.

- Jak to! Nic nie wiesz? - dziwili się ci, których pytał.

- Przecież Ojciec Maksymilian już nie żyje! Uciekł jeden z więźniów, za karę innych 10-ciu musiało oddać życie. Jeden z tych 10-ciu zaczął płakać, że ma żonę i dzieci. Wtedy Maksymilian się zgosił, że on pójdzie za niego na śmieć. I już nie żyje. Dawno temu umarł.

Wilhelm nico tym nie słyszał, bo o tym nie donosiła telewizja ani gazety, nie było przepływu informacji w obozie. Miał swoje zmartwienia, jak każdy inny więźnień. I w ten sposób, gdy Maksymilian już nie żył, ten 16-letni chłpoak został z pożyczonym różańcem. Modlił się na nim, kiedy tylko trafiła się okazja, kiesy nikt nie widział. Nie można było modlić się jawnie, trezba się było ukrywać.

Aż w końcu pół roku później, zdarzyła się jeszcze jedna niezwykła rzecz. Tego Wilhelma, 16-latka, wezwano do komendanta obozu. Gdy szedł miał nogi jak z waty, bo zazwyczaj szło się do komendanta, żeby usłyszeć wyrok śmierci. Wilhelm usłyszał.

- Jesteś wolny. Wracasz do domu!

Wolno do domu. To jest niespotykana historia. Modlitwa różańcowa wyjednała mu cud. Wrócił do domu, ale do końca wojny się ukrywał, bał się, że mogą go aresztować i ponownie posadzić w obozie. Potem po latach ożenił się, miał dwóch synów. Zmarł niedawno w wieku 86 lat, 2 lata temu. Ale wcześniej, 30 lat temu, kiedy w Oświęcimiu powstawał kościół pod wezwaniem św. M. M.  Kolbego, przyjechał tutaj i opowiedział swoją historię. Jest ona opisana na specjalnej karcie w muzeum Auschwitz, w sali poświęconej życiu religijnemu więźniów i zostawił ten Różaniec, jako wotum swojego ocalenia.

Moi Drodzy, ten Różaniec Ojca Maksymiliana przywiozłem dzisiaj do Was. Jest na Ołtarzu. Taki trochę dziwny relikwiarz, bo figura Matki Bożej ze srebra, która trzyma na wyciągniętych dłoniach niewielką szkatułkę wyłożoną czerwonym aksamitem, pod kryształową szybką można zobaczyć mały czarny różaniec Ojca Maksymiliana. Niektóre ziarenka połączone łańcuszkiem, niektóre nitką, którą ojciec Maksymilian naprawiał ten uszkodzony, zepsuty różaniec.

Jesteście teraz w ławkach, z daleka nie widać, ale na zakończenie dzisiejszego nabożeństwa, po różańcu, bardzo serdecznie wszystkich zapraszam. Zanim pójdziemy domu, przyjdźcie wszyscy tutaj, do stopnia komunijnego i każdy będzie mógł z bliska zobaczyć ten różaniec, ja podejdę do każdego, bardzo Was proszę, ze swoim różańcem, na pewno macie swoje różańce. Niech każdy dotknie tego Różańca Ojca Maksymiliana. Będzie mieć pamiątkę, jak wrócicie dzisiaj do domu, w następne dni jak będziecie brać do ręki różaniec i się modlić, przypomnicie sobie, mam w ręce taki różaniec, na którym się modlił  Ojciec Maksymilian i różaniec, który uratował życie takiemu szestastolatkowi, ktory był uwięziony w obozie w Auschwitz.

Popatrzcie, historie kryją się w księgach. Mądrośc kryje się w obrazach. Ale ile pięknych rzeczy, może was nauczyć taki zwykły mały różaniec, jaki każdy w nas ma w ręce, torebce, w kieszeni, a w tym miesiącu bierze go do ręki.

Dzieląc radość świętowania Dnia Patronalnego Waszej Szkoły, życzę Was dzisiaj, żeby Pan Jezus wysłuchał wszystke wasze modlitwy, szczególnie te, które zanosicie poprzez modlitwy różańcowe".

4 rocznica nadania imienia Szkole

Utworzono dnia 11.08.2018, 19:17